Archiwum 18 lutego 2005


lut 18 2005 Na początek coś mrocznego ^^
Komentarze: 1

Opowiadanie jest dosyćdługie ale naprawde warto przeczytac ^^

Leśna posiadłość Branwalthera nie była duża, on sam zresztą nie zdobył nawet przyjaźni earla. Ot, przysłużył się w złapaniu kilku dokuczliwych rabusiów i szczodry pan nagrodził go spłachetkiem ziemi tudzież kilkoma wiejskimi chatami. Przysłał też cieślę i kamieniarzy do pomocy w budowie niewielkiego majątku. W sześć księżyców praca była skończona, a Branwalther mógł objąć panowanie nad ziemią.
...Przebywający na dworze kuzyn Branwalthera, Cadan, wkrótce przysłał mu wieści o wyśmienitej kandydatce na żonę. W imieniu ciotecznego brata Cadan odwiedził ojca dziewczyny i utargował warunki ślubu. Partia była rzeczywiście dobra, posag panny obejmował bowiem rzeźbione skrzynie wypełnione sukniami z delikatnej wełny, tkanymi obrusami i jedwabiem, komodę i stół z dębowego drewna oraz - co najbardziej ucieszyło Brana - śliczną karetę o siedzeniach z szafranowej materii, zaprzężoną w dwa kare źrebce.
...Sama panna okazała się ładną i dobrze wychowaną szesnastolatką. Była wysoka, miała włosy jasne jak len, spięte w kok i przyozdobione błękitnymi wstążkami. Jej szaroniebieskie oczy lśniły w słońcu, brwi były złociste, a usta bladoróżowe i ułożone w niepewnym uśmiechu.
...Z biegiem czasu Mariot okazała się troskliwą żoną. Była bystra i Bran szybko nauczył się cenić jej rady. Chociaż młodsza o dziewięć wiosen, dorównywała mu zaradnością i często pod nieobecność męża sama pełniła rolę rządcy.
...W drugim roku małżeństwa Bran uczynił Mariot brzemienną. Cały dwór radował się tą nowiną, albowiem dobry pan potrzebował dziedzica. Nikt nie miał wątpliwości, że dziecko będzie chłopcem. Na prośbę męża Mariot poniechała wszelkich domowych obowiązków. Śmiała się, że takich wygód pozazdrościłaby jej sama Najwyższa Królowa.
...W owym czasie Branwalther, tropiąc dzikiego zwierza, często zapuszczał się głęboko w okoliczne bory. Mawiał, że kobiecie przy nadziei nie należy skąpić wyszukanych potraw, po czym znikał na długie godziny, by pod wieczór wrócić z dorodną sztuką na plecach i oczami wypełnionymi myśliwską dumą.
...Zdarzył się jednak taki dzień, w którym pan nie przybył na wieczerzę. Pojawił się długo po zmroku, milczący i odmieniony, nieskory do rozmów. Przeprosił Mariot i bez zwłoki udał się na spoczynek. Zasnął, nim żona zdążyła wsunąć się w pościel. Tym ostatecznie przekonał ją, że zdarzyło się coś dziwnego.
...Do rana jednak jej niepokój zelżał i Mariot doszła do wniosku, że mąż zwyczajnie zgubił drogę albo łowy nie wiodły się i zamarudził w lesie. Roztropnie postanowiła nie poruszać tego tematu w obawie o zraniony honor Brana. A skoro nic niepokojącego nie miało więcej miejsca, z biegiem czasu zdarzenie popadło w niepamięć.


...Od ostatniej leśnej przygody Bran starał się opuszczać posiadłość jak najwcześniej, oby tylko nie zwracać niczyjej uwagi. Podążając znanymi sobie ścieżkami docierał do niewielkiej łąki graniczącej z urwiskiem. Opadał na murawę i czekał, oddając się wspomnieniom. To tu spotkał ją po raz pierwszy - drobną, bladolicą dziewczynę o włosach czarnych jak krucze skrzydło i oczach zieleńszych niż młode liście klonu. Osunęła się ze skarpy i wisiała uczepiona korzenia, zbyt słaba by się podciągnąć i zbyt przerażona, by prosić człowieka o pomoc. Człowieka! Ona nie pochodziła przecież z ludzkiej rasy, spostrzegł to od razu. To jedna z czarownego ludu, elfia panna, czarodziejka. A jednak była tak śliczna i krucha, że budziła w nim jedynie ciepłe uczucia. Kiedy stanęła przed Branem, trzęsąc się ze strachu i pokornie skłaniając głowę, miał ochotę porwać ją w ramiona i utulić pocałunkami.
...Drżącym głosem spytała, jak może odwdzięczyć się swemu wybawcy. Już miał ochotę rzec, że jeden uśmiech stanowić będzie wystarczającą zapłatę, kiedy w jego umyśle zrodził się inny koncept. Zażyczył sobie spotykać ją tu, na łące, dzień w dzień, póki nie zwolni jej z danego słowa. Dziewczyna ostrzegła go, iż obietnica złożona śmiertelnikowi może wiązać ją jedynie trzy księżyce i ani dnia dłużej. Uradowany i zaskoczony, przyjął warunek bez wahania.
...Od tamtej pory nie było dnia, w którym myśli Brana opuszczałyby jego "czarowną przyjaciółkę". Każda godzina spędzona bez niej wydawała mu się jałowa i nic nie znacząca. Tęsknił za nią, choć wmawiał sobie, że chce jedynie nacieszyć oczy widokiem tak uroczej istotki. Kiedy jednak zjawiała się bezszelestnie, owita w zwiewne suknie i zapach jaśminu, jego serce drżało, a głos zamierał ze wzruszenia. Za każdym razem wydawała mu się piękniejsza, bardziej magiczna i słodsza. Za każdym razem jej uśmiech był cieplejszy, a dusza mniej płochliwa. Aż wreszcie i ona zaczęła płonić się, gdy wiązał jej spojrzenie swoim łagodnym, błękitnym wzrokiem.
...Nie wiedzieć kiedy nastał jednak dzień, w którym wypadała pierwsza kwadra czwartego księżyca od wypadku na skarpie. Był to umówiony czas rozłąki i Bran, targany niepokojem, zjawił się w miejscu spotkania jeszcze przed jutrznią.
...Jej obecność nie zaskoczyła go. Panna leżała w miękkiej trawie, z martwym wzrokiem utkwionym w aksamicie nieba. Na dźwięk kroków Branwalthera poderwała się z miejsca i wybiegła mu na spotkanie. Jej oczy lśniły od łez. Bez słowa wziął ją w ramiona, na co odpowiedziała deszczem gorących pocałunków. W pierwszych promieniach wschodzącego słońca ich ciała splotły się w nierozerwalny węzeł miłości i żaru.


...Szczęście opuściło ją tak nagle, jakby porwał je chłód jesiennego wiatru. Oczy, jeszcze przed chwilą jaśniejsze od gwiazd, teraz zasnuły się mgłą. Oto bowiem dostrzegła rozdarcie umiłowanej duszy i choć Bran nie rzekł wiele, pojęła jego intencje. Było oczywiste, że nie może z nią pozostać. Ma przecież żonę, której obiecał opiekę, niedługo też zjawi się dziedzic, któremu winien zapewnić dostatnie życie. Długo milczała nim zdołała zebrać odwagę i spytać, czy to jedyny powód. Przytaknął ze smutkiem i ukrył twarz w dłoniach. Nie widział jak ucieka, potykając się i gubiąc po drodze kryształowe łzy.
...Bran wrócił do posiadłości niedługo przed tym, nim nastała najmroczniejsza część nocy. Zaskoczył go widok wielu zapalonych świec i krzątanina służby. Na dźwięk rozpaczliwego krzyku Mariot zbladł, po czym szparkim krokiem ruszył ku jej komnatom. Nie wpuszczono go jednak i zmuszony był oczekiwać pod drzwiami, niepewny i chory z niepokoju.
...Długo siedział w bezruchu, wyłapując każdy, nawet najlżejszy szmer. Z początku krzyki Mariot rozbrzmiewały w całym majątku. Potem zaczęły cichnąć i zmieniły się w słabe, ledwo słyszalne jęki. Drzwi komnaty uchyliły się i wybiegła z nich pomocnica akuszerki. Jej suknie były zakrwawione, a na czole perlił się pot. Bran spytał o żonę i syna, lecz kobieta odpowiedziała mu tylko mocniejszym zaciśnięciem warg. Nie mogąc znieść napięcia, wstał i zaczął krążyć po pomieszczeniu, modląc się o kres tego koszmaru.
...W pewnym momencie zdał sobie sprawę, że Mariot ucichła. Zamiast tego rozległo się ciche, urywane kwilenie dziecka. Nie czekając na pozwolenie, Bran otworzył drzwi komnaty i wszedł do środka. To, co zobaczył, sprawiło, że musiał przytrzymać się ściany.
...Mariot leżała w swym łożu, nieruchoma, przykryta prześcieradłami. Cała pościel przesiąkła już krwią, a na posadzce utworzyła się karminowa kałuża. Twarz dziewczyny była nienaturalnie blada, oczy otwarte i nieruchome. Wokół łoża stały kobiety, z litością wpatrujące się teraz w oszołomionego Branwalthera. Jedna z nich trzymała niewielkie zawiniątko.
...- Dziewuszka urodziła się zbyt wcześnie, ale jest silna i...
Dziewczynka? Córka?
...Bran ukląkł przy łożu i ujął dłoń Mariot w swoje palce. Była zimna i bezwładna, niebieskie żyłki wyzierały spod bladej, papierowej skóry. Przycisnął ją do ust i zapłakał gorzko. Czuł się tak, jakby wyrwano mu serce.
...Nagle przyszła mu do głowy obłąkańcza myśl. Czyżby jego czarowna przyjaciółka nie chciała znać powodów, dla których musiał ją opuścić? Czyż nie opowiedział jej o dobrej żonie i dziedzicu, którego tak pragnął? I oto Mariot leży martwa, jej życie uciekło podczas zbyt rychłego porodu. A dziecko, które przyszło na świat, nie jest nawet chłopcem. Ta wiedźma, pomiot szatana, zabrała mu żonę i najdroższego syna!
...Ogarnięty dziką furią wybiegł z posiadłości. Skierował się ku łące przy skarpie, której nienawidził teraz bardziej niż samych piekielnych czeluści. Skapany w blasku księżyca zaczął wzywać tę, która go zdradziła. Zjawiła się szybciej niż sądził. Stanęła przed nim, jak zwykle delikatna, niewinna, łagodna niczym zapach jaśminu.
...- Ty mała diablico - krzyknął, zbliżając się niebezpiecznie. - Odebrałaś mi to, co miałem najcenniejszego, omamiłaś moje serce! Morderczyni! Obym cię nigdy nie spotkał, obym nie dotykał twych plugawych kształtów, którymi posłużyłaś się by uczynić mi największą z krzywd!
...Uciekła nie przed nożem, który niespodziewanie znalazł się w jego dłoni, lecz przed spojrzeniem, dla którego gotowa była porzucić swój lud i zamieszkać w podłym świecie ludzi. Teraz to łagodne, niebieskie spojrzenie zwróciło się przeciwko niej w takim szale, jakiego jeszcze nie znała.
...Bran został sam. Wiedział, że nigdy więcej nie spotka już elfiej dziewczyny, nie dopełni więc na niej zemsty. Lecz to brzydkie, czarnowłose dziecko, które sprowadziła na świat jej ohydna magia... To dziecko nie może pozostać przy życiu.


...Niewiasty mężnie broniły małej, jednak zaślepiony Bran okazał się silniejszy od nich wszystkich. Odepchnął je i zamknął się w bocznej komorze, służącej pani za garderobę. Wyły i szarpały drzwi, lecz nie mogły nic zdziałać.
...Dziewczynka płakała żałośnie. Bran bawił się nożem, przecinając po kolei sukna, w które ją zawinięto. Kiedy ostrze zawisło nad sinym, drobnym ciałkiem, gwar w głównej komnacie ucichł. Zaintrygowany Bran począł nasłuchiwać.
...Drzwi komory rozwarły się z hukiem. Za nimi, spowite w bladoniebieską poświatę, stały cztery czarno odziane kobiety. Jedna z nich wymówiła kilka słów w śpiewnym języku. Bran poczuł przeszywający ból i spojrzał na swą dłoń dzierżącą nóż. Poczuł przypływ mdłości. Ręka kończyła się teraz nadgarstkiem, z którego pulsującym strumieniem płynęła krew. Dłoń zaś leżała u jego stóp, nadal kurczowo zaciśnięta na rękojeści noża.
...Jedna z kobiet wyciągnęła ramiona. Bezwolnie ułożył w nich dziecko, które natychmiast przestało płakać. Kobieta przytuliła je z czułością i pogładziła ciemne włoski opuszkami palców.
...Zmuszony jakaś niepojętą siłą, Bran opadł na kolana. Spojrzenia kobiet zwróciły się ku niemu. Wszystkie wyrażały wyższość i pogardę, lecz tylko w jednym kryło się cierpienie.
...Kiedy głos najwyższej z kobiet wypełnił komnatę, Bran ugiął się pod jego potęgą.
...- Jedna z naszych córek, uwiedziona i skrzywdzona przez śmiertelnika, dziś odebrała sobie życie. Dlatego też zabieramy jedno z ludzkich dzieci jako zadośćuczynienie naszym krzywdom.
...- Branwaltherze, twoje winy nie będą ci zapomniane. Do końca istnienia nosić będziesz brzemię własnych czynów: zdradzonej żony, którą rozpacz doprowadziła do śmierci; niesłusznie oskarżonej dziewczyny, której miłością wzgardziłeś; i dziecka własnej krwi, które pragnąłeś zgładzić. Kto życie ma w pogardzie, zaprawdę godny jest potępienia. Albowiem nie w mocy śmiertelnych zarządzać tym, co pochodzi od bogów.
...Kobiety odwróciły się od niego i bezszelestnie podeszły do Mariot. Pobłogosławiły jej martwe ciało, opuściły wciąż otwarte powieki. Potem skierowały kroki do wyjścia, a służba kłaniała im się z szacunkiem.W ostatniej chwili najwyższa z nich przystanęła.
...- Od teraz aż po śmierć, będziesz przeklęty. - rzekła cicho. - To niezbyt surowa kara.
...Bran skinął głową. Po policzkach płynęły mu łzy.
...- Kochały cię i nie pozwolą, byś cierpiał na wieki. Miłość ma moc potężniejszą od śmierci.
...- Zaiste - szepnął. Podniósł wzrok, lecz jej już nie było.


...Pochował Mariot pod srebrną brzozą, na wzgórzu opodal majątku. Służba zdawała się nie pamiętać o dziwnych wypadkach i twierdziła, iż niemowlę urodziło się martwe i dzieli grób z matką. Tylko on wiedział, że jest inaczej.
...Mijały lata, a rana w duszy wciąż krwawiła.
...Pewnej nocy zbudziło go dziwne uczucie. Otworzył oczy i stwierdził, że nie jest sam. W uchylonych drzwiach stała piękna, ciemnowłosa kobieta spowita w czarne suknie. Uśmiechała się do niego, jednak jej usta pozostawały obojętne. Dopiero po chwili odgadł, że esencja uśmiechu tkwi w błękitnych oczach.
...Podała mu dłoń, a on ujął ją i wstał, zdziwiony zwinnością swego starczego ciała. Obejrzał się i z konsternacją stwierdził, że ono nadal spoczywa w łożu, pogrążone we śnie. Posłał kobiecie pytające spojrzenie, a ona wzruszyła ramionami.
...- Jako Najwyższa Kapłanka zdejmuję z ciebie przekleństwo - rzekła łagodnie, ujmując go pod ramię.
...- Pójdź ze mną, ojcze. Oto nastał kres twoich cierpień.

basior_ : :